Bez kategorii
Lekki poślizg
Zimą łatwo jest wpaść w poślizg. Zwłaszcza, gdy za oknem deszcz i szybko spadająca temperatura. I jeszcze bardziej, gdy szybcy jesteśmy my sami za kółkiem. Cóż, okoliczności przyrody i mojego życia sprawiły, że znów miałam ciężką nogę na gazie… I choć ciężko mi się do tego przyznać, jestem zobowiązana opowiedzieć o tym wszem i wobec. Ku przestrodze. A może i śmiechu. Lub tak po prostu by sobie ulżyć…
To był jeden z tych nielicznych dni, gdy świat spowił śnieg. Tak, prawdziwy, biały, z nieba! Niestety nie mogłam się nim zbytnio nacieszyć – ulepić bałwana, porzucać śnieżkami, ani odbić na śniegu anioła… Nie tylko dlatego, że już dawno temu opuściłam szkołę podstawową. I nie dlatego też, że nie mam śniegowców takich jak w podstawówce. Zwyczajnie nie miałam na to czasu… Sprawa goniła sprawę. A ja miałam wrażenie, że ze wszystkim jestem spóźniona. Zupełnie tak jakby doba skróciła się do 12 godzin. Albo jakbym wpadła w jakiś czasowy poślizg… Niestety nie wszyscy mieszkańcy planeta Ziemia uznają, że poślizgi czasowe mają prawo się zdarzyć. Dziwne, że te same osoby uznają jednak istnienie deadlinów!
Mówi się trudno i… wciska gaz do dechy. Moja lista zadań na ten dzień była wyjątkowo długa, a słońce już było w zenicie. Tylko jak tu się rozpędzić skoro jezdnia zamieniła się w lodowisko? To całkiem trafne pytanie. Ale już wkrótce pojawiło się jeszcze trafniejsze – jak wyhamować na tej jezdni, skoro trzeba skręcić, a hamulce odmawiają posłuszeństwa?! Wpadłam w lekki poślizg. I… wylądowałam w wielkim krzaku przy płocie. Na szczęście. To mógł być płot. I to jeden z tych nowobogackich domów. Albo skrzynka na listy. Pozłacana. Albo… Lepiej nie myśleć. W końcu i tak nie domyśliłabym się, że była to dopiero zapowiedź naprawdę spektakularnego poślizgu. Który miał zdarzyć się właśnie mnie.
Nie mogłam tego przewidzieć z kilku powodów. Po pierwsze, są znacznie lepsze rzeczy do obmyślania, np. jaką sukienkę zabiorę ze sobą na wyjazd do Włoch. Albo jakich lodów tam posmakuję. Po drugie, to nie ja miałam kolejnego dnia robić za kierowcę. I po ostatnie, moim głównym środkiem transportu miał być… samolot ( a te chyba nie wpadają w poślizg…). Konkretnie zaś, jak zapewne się domyślacie, samolot do Włoch.
W związku z tym, że na ten dzień moje prognozy nie przewidywały żadnej katastrofy (chyba, że tak nazwać moje odrastające włosy…) dzień rozpoczęłam leniwie od fitnessu, zjedzenia płatków ryżowych z bananem i czekoladą, a także obejrzenia jednego odcinka ulubionego serialu. Co prawda, miałam jeszcze spakować kilka drobiazgów, ale do odjazdu na lotnisko zostało jeszcze sporo czasu. A propos odjazdu, miałam jeszcze dobudzić śpiącego w moim łóżku szofera… Ten stawiał opór. Cóż, w końcu spanie to jedna z ulubionych rozrywek Pana B., dalej zwanego moim mężem. Gdy jego opór stawał się silniejszy pobiegłam po mój bilet, by mu pokazać, że mamy tylko dwie godziny do odjazdu. Podczas, gdy branie długiego prysznica to jego kolejna ulubiona rozrywka. I wtedy stało się.
Wpadłam w panikę. Bo miałam poślizg. Spektakularny. Okazało się, że cały czas zamiast na godzinę odlotu zerkam na godzinę… przylotu. Cholerka… Zostało mi pół godziny. i nie pozostawało mi nic innego jak wrzucić resztę bagażu do walizki i wyruszyć na lotnisko. Pech chciał, że i tego dnia jezdnie były mocno oblodzone. Nie to stanowiło jednak główny problem. Choć na zewnątrz panowała zima, w środku samochodu było naprawdę gorąco. I rozpętała się burza. Okazało się, że w ferworze szybkiego pakowania zabrałam ze sobą portfel, ale zapomniałam włożyć do niego… pieniądze. A my zamiast szukać rozwiązania kłóciliśmy się o to czyja to wina. Pan B. wpadł w lekki poślizg słowny, ewidentnie nie mogąc się zatrzymać w odpowiednim momencie.
Ostatecznie, mimo poślizgu czasowego zdążyłam na lotnisko w samą porę. Autostrady były czarne. A poślizg czasowy okazał się groźny tylko dla mojej relacji z Panem B. Teraz ja miałam śliskie policzki od łez. Jedyny zaś chłód i lód jaki panował to ten między nami… Pożegnaliśmy się bez słów. Tych wypowiedzianych na głos. Czasem tak jest lepiej. Bo chyba najgorsze poślizgi to te, gdy wypowiemy o jedno słowo za dużo. Był za to sms. Z przeprosinami. Uśmiechnęłam się. Wsiadłam do samolotu. Od teraz jedyny lód jaki czekał mnie na drodze to włoskie lody pod każdą postacią i każdego smaku. Czy na nich też można się pośliznąć? A może czekają mnie inne przygody? Miałam się przekonać już za dwie godziny. Tym razem obyło się bez poślizgu czasowego. Ale to już całkiem inna historia…
Brak komentarzy