Święta last minute
Do Świąt zostało raptem kilka dni, a ja nie mam nawet ćwierć prezentu, karpia i choinki. Mam za to rozbiegany wzrok i bałagan w mieszkaniu, którego nie powstydziłby się W tym roku mój senny koszmar nawiedzający mnie przed każdymi Świętami stał się rzeczywistością. Ktoś ma pomysł jak się z niego wybudzić? I czy czekolada może uratować moją Gwiazdkę?
Ubrana piękne choinka, migoczący w kominku ogień, wisząca jemioła czekająca na pocałunek zakochanych i równie niecierpliwe prezenty czekające na tych, co byli grzeczni. A wszystko to… czekające na mnie! Moje przygotowania do Świąt… cóż, jeszcze się nie zaczęły. Ups! Zostały mi cztery dni, w których będę uprawiać wyścig z czasem, starając się by w tym roku choć pozornie wyglądało to tak, że dałam radę! Czy się uda? Cóż, ogrom pracy przedstawia się dość imponująco. Zaczynając od mycia okien, poprzez dekorowanie pierników, na zalegającym pod łóżkiem cmentarzyskiem skarpetek i kurzu kończąc. Byłabym zapomniała – to ja w tym roku organizuję kolację wigilijną dla gości! Nie wiem co jest dłuższe – lista zakupów, kolejki do kas, czy potok wulgaryzmów rzucanych na widok jednego i drugiego. I jak tu być grzecznym? I – co istotniejsze – poczuć świąteczną atmosferę?!
Póki co, czuję lekką frustrację. Głównie jednak za sprawą wrażenia, że wszyscy wokół są o niebo lepiej zorganizowani, niż ja. Nawet przechadzając się marketowymi alejkami ze zdumieniem odkrywam, że ludzie na zakupach wyglądają jakby właśnie wyszli od prywatnego stylisty lub chociażby osiedlowego fryzjera. Jak oni to robią? Pewnie nigdy się nie dowiem. Z biegiem lat bowiem z daleko posuniętym niepokojem obserwuję, iż dziwne przypadki oddalającego mnie od upragnionego ideału przyklejają się do mnie częściej i chętniej. Nie wierzycie? A więc czytajcie dalej…
To był jeden z pierwszych grudniowych dni obiecujących, że w tym roku Święta będą białe. Biało było bynajmniej od mrozu, gdy bezczelny budzik kazał mi wstać o 5.30. Praca wzywała! Niepisaną tradycją stało się już, że ten miesiąc rok rocznie jest najbardziej pracowitym czasem w ciągu wszystkich 365 dni. Żadna niespodzianka – grudzień to czas czekolady. Tak, na przykład, tego dnia wypełnionym zapachem czekolady i piernika autem jechałam do pewnej szkoły by poprowadzić z nimi czekoladowe warsztaty. Brzmi sympatycznie. W praktyce jest równie sympatycznie, odliczając noszenie ciężkich skrzyń i godziny przygotowań. Na szczęście tego dnia uwinęłam się tak szybko, że przed wyjazdem zdążyłam zrobić biszkopt na tort. I wstawić go do pieca.
Dopiero, gdy byłam już prawie na miejscu, zorientowałam się, że skoro go tam włożyłam powinnam go również wyjąć. Motyla noga! Niestety byłam dziesiątki kilometrów dalej od mojego piekarnika. Motyla noga do kwadratu! Na miejscu na szczęście – bez udziału straży pożarnej, uff – interweniowała ciężarna bratowa, która poinformowała mnie, że z biszkoptu zrobił się „murzynek”. Jajks. Nie takiego murzynka nauczyła mnie mama piec. Spalony biszkopt to jedno. Ja paląca się ze wstydu to już inna historia.
Otóż, gdy pełna satysfakcji wychodziłam ze szkoły po zakończonych warsztatach zapomniałam, że pełna jest też fontanna czekolady, którą włożyłam nieumyślnie do kartonu. Zorientowałam się, gdy przed budynkiem wszystkie oczy wlepione były we mnie. Do znanej celebrytki mi daleko. Domyśliłam się więc, że musiał istnieć jakiś inny powód ich spojrzeń. Przerażonych spojrzeń, dodajmy. Moje spodnie całe skąpane były w czekoladzie. Podobnie jak zamszowe buty. Tego dnia stałam się żywą fontanną czekolady. W sumie fajnie, nie? Karton przegrał w starciu z płynną czekoladą. A ja przegrywam w starciu z niedoścignionymi wzorami lansowanymi przez media. I całkiem znośnie mi z tym. Ale byłoby mi znacznie lepiej, jeśli miałabym Wasze wsparcie. Zatem…
… Proszę. Nie, ja błagam – powiedzcie, że też tak macie! Że nie jestem jedyną osobą, która nie ogarnia. Że nie jestem jedyną panią domu, która nie zrobiła generalnych (ani żadnych!!!) porządków przed Świętami. I której firanka w kuchni przez 11/12 miesięcy w roku jest brudna od czekolady. Że nie jestem jedyną kobietą, która połamała aż trzy paznokcie w ciągu tygodnia. I nie potrafi nadrobić odpisywania na setki (naprawdę!) maili, bo woli w tym czasie pisać bloga… Ale przecież w życiu i w Święta podobno chodzi o coś innego, prawdaż? Tak więc, wybaczcie, od pucowania szafek wolę poszukać tego „innego”! Też tak macie?
1 komentarz
Tak, tak….. Od razu mi lepiej i jak co roku sobie i w tym powtarzam i obiecuję”nie no w przyszłym roku to już od września zacznę” ?