Czekoladowy prezent last minute
Chcecie podarować komuś bliskiemu coś wyjątkowego, ale kolejka czekających na Was obowiązków jest dłuższa, niż ta za karpiem i reniferowymi skarpetkami? Jest na to sposób! Banalnie prosty i bardzo smaczny. Czytajcie o tym jak w tym roku przechytrzyłam czas i zrobiłam czekoladowy prezent w pięć minut.
Nigdy nie zrozumiem czepiania się skarpetek, żeli pod prysznic i majtek. Przecież to całkiem przyzwoite prezenty! Nawet jeśli to nieprzyzwoite stringi, albo kolejna para skarpet z reniferami, która posłuży tylko do noszenia w grudniowe mrozy, to w końcu to jednak PREZENTY! Ktoś włożył wysiłek w jego kupienie i zapakowanie. I musiał zastanowić się nad rozmiarem! To już coś. A jeśli okaże się, że takich drobiazgów jest do kupienia więcej, niż jeden, skarpetkowe rozwiązanie to już nie wygodna opcja, a konieczność… By nie powiedzieć wybawienie.
Dla przykładu, ja w tym roku miałam na mojej liście 20 pozycji. Tak, tak, to nie pomyłka. Dokładnie tyle osobników liczy moja najbliższa rodzina. Cóż, odkąd trójka mojego rodzeństwa znalazła swoje drugie połówki nieprzerwanie i prężnie postępuje proces produkcji nowych osobników. Dość powiedzieć, że każdemu – nawet temu najmniejszemu – każda rodzina kupuje coś drobnego pod choinkę. Też sobie teraz wyobrażacie jak wygląda choinka zasypana taką ilością prezentów?
20 prezentów brzmi mało sympatycznie. Ale za żadne skarby nie zrezygnowałabym z tej rodzinnej tradycji. Widzieć uśmiech na twarzy dziecka to rzecz bezcenna. Zobaczyć radość w oczach dorosłego, który rozrywa papier, pod którym kryje się rzemieślnicze piwko, którego jeszcze nie próbował, cieszy nawet jeszcze mocniej!
W tym roku, prócz dzisiątek prezentów do kupienia, miałam do zrobienia znacznie mniej rzeczy, niż w latach ubiegłych. Wszystko za sprawą sławetnego wirusa, który przyczynił się do tego, że rzez cały grudzień nie prowadziłam żadnych czekoladowych degustacji, ani warsztatów… Miałam czas na przejrzenie starych ciuchów w szafie. Remont lodówki. Pozbycie się pajęczyn zza lodówki… Mycie okien. Tak, miałam czas. I to by było na tyle! I tak bowiem nie zdążyłam do dnia dzisiejszego wykonać ani jednej z tych czynności! Cóż, Sanepid ma teraz inne rzeczy na głowie, niż sprawdzanie, kto posprzątał mieszkanie na Święta, więc postanowiłam nie przesadzać z dbałością o czystość. Najgorsze jest w tym wszystkim to, iż pomimo dodatkowych godzin nadal nie skompletowałam owych 20 prezentów. Tymczasem zostały 2 ( słownie: dwa!!!) dni do Wigilii.
Czas znów zrobił mi psikusa, przelatując gdzieś między palcami. Ale postanowiłam mu nie być dłużna! W tym roku przechytrzę system i bez stania w kolejce wykonam dla każdego prezent hand made w pięć minut. To tak można, jeśli się nie jest Tomem Cruisem? Cóż, szydełkowane stringi to to nie będą. Ani też sklejane modele Titanica. To będzie… oh, jaka ja jestem przewidywalna – czekolada!
Żeby była jasność, nie będę sama produkować czekolady, ale przetopię resztki nie zjedzonych tabliczek (tak, takie też można znaleźć w moim mieszkaniu!) i czekoladę kulinarną w łyżeczki do gorącego mleka. Jeśli dodam do nich odrobinę cynamonu, imbiru i goździków, być może będę mogła ustawiać się w kolejce do tytułu człowieka roku the Times. Szkoda jednak czasu na czcze rozmyślania. Do roboty!
Czekoladowa łyżeczka (dwie sztuki)
100 g czekolady
2 silikonowe foremki
2 drewniane łyżeczki)
Garść przypraw do smaku
kilka migdałów lub kulek żurawiny
Kruszone ziarno kakaowca (do posypania)
Roztopić czekoladę w kąpieli wodnej. Dodać przyprawy. Wlać czekoladę do silikonowych foremek, wcisną do środka migdały lub żurawinę. Posypać kruszonym kakaowcem. Na koniec, gdy czekolada jest lekką stężała, włożyć drewnianą łyżeczkę tak, by stała. Odstawić w chłodne miejsce (np. do lodówki). Po ok. godzinie prezent jest gotowy! Zapakować do woreczka z instrukcją i piankami. A, z miłością, przede wszystkim!
A Wy już macie prezenty dla swoich bliskich?
Pochwalcie się, kto umył okna?!
Brak komentarzy