Coko Festival – królestwo pralin, inwazja ruby i czekolada z ziołem
Festiwal Czekolady w Ostrawie uwiódł mnie wyborem pralin. Nieco rozczarował skąpością wyboru tabliczek bean-to-bar i zaskoczył absolutnym szałem na czekoladę ruby. Zapraszam Was w krótką podróż po tym, czym zajadają się nasi sąsiedzi.
Trzeba zacząć od tego, że w podróż do Ostrawy zabrałam ze sobą Emilkę z gliwickiej Czekoladziarni. A tak się składa, że zawsze, gdy jedziemy gdzieś z Emilką, dzieją się – nazwijmy to ładnie – dziwne rzeczy. Tak, na przykład, jadąc do Warszawy, wjechałyśmy na drogę prowadzącą… na koniec autostrady. To znaczy – dalej nie było już nic, bo panowie od budowy autostrady jeszcze jej nie dokończyli…
Tym razem było nieco lepiej, bo prościej i szybciej, niż do stolicy. Ba, było tak prosto i szybko, że rozglądając się na autostradzie, gdzie kupić winiety, nagle zorientowałyśmy się, że jesteśmy praktycznie na miejscu. A i tak jakimś cudem zdążyłyśmy się zgubić na pobocznych drogach, gdy GPS odmówił współpracy. Grunt, by napisać, że dotarłyśmy wreszcie i pełne zapału odstałyśmy w deszczu w długiej kolejce. Pełne zapału, ale już pustym portfelem. Cóż, podobnie jak z winietami, po drodze nie zdążyłyśmy minąć żadnego kantora. A może to głód czekolady spowodował chwilowe zaślepienie? W każdym razie, pozbawiona koron, miała do wyboru albo skorzystać z legitymacji prasowej albo z mojego wzrostu i przemknąć pod bramką niezauważona. Ostatecznie pomachałam przed nosem pani kasjerki moją legitką. Na co ta mnie wyśmiała…. Hmm…
To musimy być jakiś rajski przedsionek, nie zwykły popierdółkowy festiwal – pomyślałam – skoro nie potrzebują na nim zagranicznej prasy. I weszłam (uratowana przez garść koron, które miała ze sobą Emi. Uwielbiam ją!).
Na miejscu uderzył nas zapach… suszonych bakalii, które zamiast czekolady otwierały festiwal. Znów – Czesi robią wszystko na odwrót. Potem było już tylko lepiej. Dziesiątki, setki a nawet tysiące pralin, które uwodziły najróżniejszymi kształtami, kolorami i smakami. Piękny widok – naprawdę znakomite wykonanie i wielka kreatywność chocolatierów. To one zdecydowanie zdominowały to wydarzenie. Podobnie jak czekolada pitna. Czekoladziarki pełne wirującego brązowego napoju były obecne na niemal większości stoisk. Był też i napój różowy. Rubinowa czekolada z resztą jawiła się w najróżniejszej postaci również na co drugim kroku. Czesi mają na jej punkcie absolutnego bzika, skoro ruby można było kupić nawet na stoiskach marek bean-to-barowych! Co ciekawe – i dość niepokojące – u większości sprzedawców można było kupić nawet rubinowe kaletki (dropsy, z których robi się tabliczki) w małych woreczkach w ceni wyższej, niż większość innych produktów, łącznie z tabliczkami z ruby!
Niestety rozczarowała nas oferta czekolad rzemieślniczych, które mogłyśmy policzyć na palcach jednej ręki. Te, które były miały całkiem rozsądną cenę i bogatą ofertę. Nie zabrakło też marek spoza Czech, jak chociażby lubiana przeze mnie Pacari. yCóż mi jednak po tym, skoro smaku nie mogła sprawdzić, ponieważ kartą można było płacić na nielicznych stoiskach… Takim stoiskiem była marka Lyra Chocolate, bardzo znana i lubiana w Czechach. Nic dziwnego – tabliczka od nich smakowała znakomicie. Tak jak powinna smakować czekolada robiona od ziarna przez ludzi zakochanych w tym ziarnie. Brawo! Zaciekawiły nas też nietypowe czekoladziarki, a właściwie dzbanki do podgrzewania czekolady – pojedynczych porcji. Ktoś wie, gdzie takie cudo kupić?!
Ale to nie tylko jeden dobry element tego festiwalu. To, co ucieszyło moje oko to kolejki odwiedzających ustawiające się do każdego stoiska. Czesi ewidentnie lubią czekoladę. I ją kupują!
Z ciekawostek należy dodać, że na Coko Festivalu można było zaopatrzyć się też w makaroniki, czekoladę z ziołem ( o dziwo tylko u jednego sprzedawcy!), były też czekolady ni i kosmetyki czekoladowe!
Zresztą… co tu dużo mówić – zobaczcie sami!

Brak komentarzy