Dlaczego lubimy niespodzianki? – Beskid Chocolate Egg Bomb
Adrenalina. Ciekawość. Euforia. Błogość. Taki koktajl emocji towarzyszy nie tylko oglądaniu wciągającego kryminału. Ale też jedzeniu czekolady. Konkretnie czekoladowych bomb. Gotowi na porcję słodkich uczuć?
Ludzie dzielą się na tych, którzy uwielbiają być zaskakiwani. I tych, dla których tego typu atrakcje stanowią zło konieczne. Jakiś czas temu większa część, by nie powiedzieć całość gatunku ludzkiego zjednoczyła się pod wspólnym frontem – niechęci do niespodzianek. A to za sprawą pewnego wirusa o niezliczonej ilości mutacji. Właściwie istnienie jakiegoś wirusa to nic zaskakującego. Natomiast już kolejne restrykcje wyciągane przez przedstawicieli rządu są niczym fanty z kapelusza magika. Z tym, że mniej bawią. Bo wygląda to tak jakby ktoś stracił nad tym wszystkim kontrolę. A białe króliki były krwiożerczymi potworami. Bo do czego innego porównać zamknięcie gastronomii na pół roku jak nie do królika bestii?
Na szczęście, przedstawiciele gastronomii, podobnie jak wirus, równie szybko się zmutowali przekształcili. I podobnie jak przedstawiciele rządu stali się w ten oto sposób rasowymi magikami, którzy potrafią oczarować społeczeństwo znacznie przyjemniej. Bo przynosząc słodkie efekty. Przykładem tego typu działań są oczywiście rzemieślnicy świata czekoladowego – Beskid Chocolate, którzy zawojowali rynek swoją bombą. Zdaje się, że bomba to chyba najodpowiedniejsze narzędzie do prowadzenia wojny z lockdownem. W tym wypadku mamy zawsze słodkie zakończenie. I właśnie takie niespodzianki są miłe.
Uwielbiamy odczuwać dreszczyk emocji, oczekiwać na nieznane, ale… jeśli mamy to pod kontrolą. I tak jest w tym wypadku. Spożywanie czekoladowych bomb jest niczym oglądanie kryminałów lub horrorów, w których pozwalamy sobie na skok adrenaliny, bo wiemy, że to fikcja. A pod łóżkiem zamiast potwora czai się tylko potwornie dużo kurzu. Czekamy w napięciu, co się za chwilę wydarzy. Wstrzymujemy na sekundę oddech przed zakończeniem, w którym odkrywamy prawdę i… czujemy błogość. Zadowolenie. Złoczyńca siedzi zamknięty w pace. A owoce w czekoladzie w naszej buzi. Euforia rozlewa się w sercu i na podniebieniu.
A może nasze rządowe persony jedzą za mało czekoladowych bomb? Z pewnością. Nie bądźmy jak oni. Róbmy sobie miłe niespodzianki. Jedzmy bombowe jaja.
Czym są czekoladowe bomby?
To porcje czekolady uformowane w kulisty kształt. Służą do roztapiania ich w gorącym mleku lub wodzie. Pod wpływem ciepła czekolada się rozpuszcza i… wow! Z wnętrza wyskakują najróżniejsze kolorowe i smakowite dodatki!
Dlaczego są bombowe?
Choć z pozoru przypominają popularne Kinder Niespodzianki różni je całkiem sporo! Czysty skład (ok, pianki to nie najzdrowszy produkt pod słońcem, ale to tylko dodatek i to nie we wszystkich jajach). Wielkość – czekoladowe bomby są nie tylko znacznie większe, niż supermarketowe jajo, ale przede wszystkim ich czekoladowa skorupka jest porażająco grubsza! I smakuje jak prawdziwa czekolada. Bo to jest prawdziwa czekolada!
Jak to powstaje?
To produkt absolutnie rzemieślniczy! Czekoladowe pisanki są robione ręcznie. Wylewane do specjalnych forem i po zastygnięciu faszerowane sowitą dozą owoców i pianek. A co więcej – czekolada, z której są wykonane także jest rzemieślnicza! I to jest zachwycające. Więcej informacji znajdziecie w mojej rozmowie z twórcami tej słodkiej porcji emocji.
Zobaczcie rozmowę z twórcami czekoladowych bomb!
Gdzie kupić czeko bomby? >>> KLIK!
Brak komentarzy