Czekolada z kaczym g…m?! To w ogóle jadalne? Sprawdziłam!
Spróbowalibyście czekolady o smaku Duck Shit? Ja nie wahałam się ani momentu. Dla zrobienia clickbitowego artykułu? Dla niecodziennych wrażeń? Z miłości do kaczek? Kto gotowy do zmierzenia się z prawdą niech czyta!
Zacznijmy od tego, że każda moja wizyta w Łodzi skutkuje moralniakiem. Moralniak następuje po opuszczeniu sklepu Sekrety Czekolady i trwa jakieś 2 do 3 minut. W ciągu tych 2 do 3 minut przeżywam wewnętrzne rozterki związane z uszczupleniem mojego portfela i kilkaset złotych. Ale mijają one z chwilą, gdy zerkam na co wydałam owe pieniążki. Nie na nowe buty, szminkę czy inne głupoty, a na c z e k o l a d ę ! A to nie byle shit. W tym na tytułową, czyli Duck Shit Dancong.
Co?! Zaraz, zaraz, ale czy w tej tabliczce jest… ?
Historia pewnej nazwy
Żeby zrozumieć dlaczego ktoś wykonał czekoladę z kaczymi odchodami musimy cofnąć się w czasie i przestrzeni. Konkretnie zaś 900 m n.p.m. na górę Wudong w mieście Chaozhou w prowincji Guangdong w Chinach. Zgodnie z jednym z przekazów, jeden z tamtejszych rolników zebrał liście z tego drzewa „matki”, a gdy zaparzył z nich herbatę dla miejscowych, ci zgodnie stwierdzili, że to jedna z najlepszych, najbardziej aromatycznych herbat jaką kiedykolwiek pili. Żeby nie dopuścić do tego, by inni również zainteresowali się nowo odkrytymi liści herbaty nazwał je „zapach kaczej kupy”.
Inny przekaz głosi, że nazwa ta pojawiła się ze względu na to, że drzewa te rosną na żółto-brązowej glebie, którą nazywa się właśnie „kaczym g…em”. I stąd nazwa ta przeniosła się na liście herbaty tamtejszych drzewek. A także na samą czekoladę marki Fossa, którą degustowałam. Herbata ta – w przeciwieństwie do wielu czekolad z herbatą – jest tam w postaci sproszkowanych liści, a nie olejku lub wyciągu.
I choć współcześnie pewne lobby branży herbacianej próbowało przeforsować nową nazwę „wiciokrzew” , nieelegancka nazwa z odchodami przyjęła się tak mocno, że w zasadzie nikomu to już nie przeszkadza. Ba, u mnie wzbudziło zainteresowanie!
Historia tej tabliczki
Ta 50 g mleczna tabliczka powstała jako kooperatywa dwóch manufaktur z Singapuru – Fossa Chocolate oraz Pekoe&Imp – zajmującej się herbatami. Marka ta jest właściwie kuratorem rzadkich herbat. Ma ona świetny, czyli też krótki skład: kakao, cukier trzcinowy, masło kakaowe, mleko w proszku, no i liście owej kaczej herbaty. Czekoladę kupiłam w sklepie Sekrety Czekolady w cenie 70 zł.
Zawieście na moment oko na samym opakowaniu – minimalistyczne i urokliwe! W środku mamy złotko, którego jestem absolutną fanką. A teraz słuchajcie tego – każda tabliczka tego producenta jest opakowywana ręcznie!!!
Tabliczka zdobyła uznanie koneserów zarówno herbat jak i czekolad. A także jury International Chocolate Awards, które przyznało tej tabliczce srebro w 2019 roku.
Jak to smakuje?
Zacznijmy od tego, że nie mam (i nie chcę mieć!) pojęcia jak smakuje kacza kupa. Ale i bez tej wiedzy śmiem twierdzić, że ta czekolada z pewnością tak nie smakuje! Szkoda, że nie piłam nigdy samej herbaty, którą zawiera ta tabliczka, by mieć odniesienie jak smakuje bez czekolady. Nie mniej, z całą pewnością ta na pewno nadaje charakter całej czekoladzie. Uwielbiam wszelkiego rodzaju zielone herbaty i posmak tejże jest tu naprawdę mocno wyczuwalny.
Noty degustacyjne sugerowane przez producenta to kwiatowy zapach przełożony nutami longanu i słodu. I to zapewne tam jest. Natomiast jak dla mnie sporo tam było smaków słomkowych, takich kojarzących się z wsią. A trzeba zaznaczyć, że przyłożyłam się do degustacji, bo testowałam ją o różnych porach dnia, też na czczo, w domu i na zewnątrz. I zawsze znajdowałam też ten goryczkowy posmak zielonej herbaty, który roztacza aurę błogości (zielona herbata = relaks). Smak jest bardzo głęboki, troszkę ziemisty (w dobrym znaczeniu tego słowa), troszkę wędzony.
Wielki test czekolad z mango >>> kliknij i sprawdź!
Dla mnie – jedna z najlepszych czekolad jakie jadłam na przestrzeni ostatnich lat! Ale jestem też przekonana, pisząc te wiekopomne słowa, że wielu uznało by ją za „specyficzną”, może „dziwną”, a niektórzy nawet za „niezbyt smaczną”. Cóż poradzę, że lubię „specyficzne” smaki?
O producencie – Fossa chocolate
Fossa Chocolate to pierwszą singapurska firma produkująca czekoladę bean-to-bar! Siedziba mieści się w cichym zakątku w zachodniej części słonecznej wyspy. Kilkuosobowy zespół pracuje z wielkim zaangażowaniem, produkując czekoladę z ziaren kakao pozyskiwanych w zrównoważony sposób.
Skupiamy się na wydobywaniu unikalnych smaków, które mają do zaoferowania różne rodzaje kakao, prażeniu ziaren, mieleniu i temperowaniu w małych partiach oraz wykańczaniu ich w ręcznie pakowanych tabliczkach czekolady. Proces jest czasochłonny, ale uwielbiamy to! – czytamy na ich stronie.
Dzięki temu, że czekolady produkowane są w małych partiach, marka tworzy unikalne tabliczki, pozyskując wyszukane dodatki i współpracując z innymi małymi producentami. Tak, na przykład, znajdziemy u nich tabliczki z chryzantemą, sake lub też z ostrą mieszanką azjatyckich przypraw podpieczoną na woku!
A Wy skusicie się kiedyś na czekoladę Duch Shit?
Brak komentarzy