Czekolada nie lubi lata. Ale tylko ta w postaci stałej. Gdy już się rozpuści warto ją polubić w nowej mrożonej postaci. Polecana na upały, gdy trzeba studzić ciało. I… emocje. Czytajcie dzisiejszy rozemocjonowany felieton i łapcie przepis prosty jak serdeczny palec.
To był upalny czerwcowy wieczór. Mocno zamyślona przemierzałam samochodem prawie puste ulice miasta. Żadnej żywej duszy. Żadnego innego samocho…
Ups!!!
A jednak! Pisk opon i rzężenie silnika było niczym kubeł lodowatej wody. I dobrze, bo temperatura tak jakby powędrowała o kilka stopni wzwyż. Gwałtowne hamowanie zmusiło mnie do niemniej gwałtownej zmiany myślenia. Jednak było jakieś auto na ulicy! I to tuż przed maską mojego auta. Tak blisko, że przez moment obawiałam się, że ta maska zaliczyła bliskie spotkanie trzeciego stopnia z tyłem tego drugiego auta.
Cóż, zdecydowanie na taki przebieg wydarzeń wskazywałaby reakcja mocno rozemocjonowanego kierowcy tegoż drugiego auta, który wyskoczył z niego niczym ziarenko kukurydzy poddane gorącej patelni. Starszy wąsaty jegomość, któremu przydałoby się zjeść trochę czekolady, bo coś licho wyglądał. Zdołałam mu się przyjrzeć (aż nazbyt) dokładnie, bo sterczał blisko szyby mojego auta i krzyczał tak głośno, że słyszałam go mimo pozostawania po drugiej stronie szyby. Pozwólcie, że jednak nie przytoczę jego złowieszczego słowotoku, bo to jednak kulturalny blog, a pan (a może jednak dziad?) używał mocno niecenzuralnych słów. To bym mu jeszcze jakoś wybaczyła. Ale nie fakt, że każde jedno było pod moim adresem. Co to to nie!
Nie wyszłam zobaczyć czy faktycznie wyrządziłam mu jakieś szkody. Za to on zobaczył. Najpierw środkowy palec mojej prawej ręki. A chwilę potem jeszcze ten z lewej. Podsumowując, dwa środkowe palce.
A jeszcze chwilę potem z nie mniejszym piskiem opon, jak przy hamowaniu, odjechałam z miejsca zdarzenia. Celowo nie piszę o miejscu wypadku, tudzież innej kraksy, bo przecież do niczego nie doszło. Zbyt dobrze znam dźwięk wgniatanej blachy w inną. Albo w płot. Albo w murek.
Ups!
Skoro jednak do niczego nie doszło to skąd te kipiące emocje?! Cóż, ludzie – o ile nie są robotami lub zombie – mają emocje. Niestety zbyt sroga gęstwina wulgaryzmów nie pozwoliła mi dostrzec jakie emocje buzowały w tamtym kierowcy. Ale we mnie wezbrała słuszna złość. I trochę smutku. Innymi słowy – naturalna reakcja na bycie potraktowaną jak ścierka kuchenna. Musiałam czymś siebie ostudzić. Zjadłam więc garnek tapioki na mleku sojowym. Z cynamonem i miodem. Ale pomogło dopiero, co innego. I nie była to ciecz w kieliszku. A pucharku. Ale nie była to ciesz złotego koloru. Lecz złoto brązowe. Łapcie przepis i czytajcie dalej.
Mrożona czekolada
(przepis na jedną porcję, najlepiej do podziału dla dwojga. Chyba, że jest się mocno rozemocjonowanym)
Składniki:
100 g czekolady (użyłam Beskid Chocolate Cappuccino – polecam!!!)
350 ml mleka sojowego
dwie gałki lodów (najlepiej czekoladowych)
łyżka masła orzechowego
Wykonanie:
Mleko podgrzej mocno. Wrzuć czekoladę oraz masło orzechowe. Wymieszaj do roztopienia się składników. Ostudź. Po ostudzeniu dodaj lody. Zajadaj ze smakiem i bez wyrzutów sumienia.
Człowiek musi jednak uważać. Nie, nie tylko na ulicy. Z mrożoną czekoladą trzeba być ostrożnym! Nie, nie mam na myśli tysięcy kalorii. Trzeba uważać by nie zmrozić się za bardzo… Przecież mamy środek lata! A jednak. Wieść głosi, że podobnie jak można przesadzić z ujawnianiem pewnych emocji, jak to unaocznił pan (dalej zwany w tej opowieści dziadem), tak też możliwa jest przesada w drugą stronę. Można pewne emocje ignorować tak bardzo, że po pewnym czasie pokrywają się delikatną warstwą szronu, by potem głęboko i na długo zamrozić…
A teraz coś na ocieplenie tej wiadomości. Zamrożonych emocji nie powoduje mrożona czekolada. Ani koronawirus. By dowiedzieć się jak dochodzi do tego przedziwnego zjawiska, niestety znów musimy powrócić do tamtego starszego i nieokrzesanego pana dziada. Otóż, wyobraźcie sobie, że takie zachowania są częścią Waszej codzienności. Mieszkacie lub pracujecie lub regularnie się spotykacie z kimś, kto w mniejszym lub większym stopniu powoduje Wasz głęboki dyskomfort psychiczny polegający na wpajaniu wam jakieś winy lub przekonania, że coś z wami nie tak. Mimo, że stłuczki nie było. Po pewnym czasie zaczynacie wierzyć, że może faktycznie jednak jakąś rysę zrobiliście na cudzym aucie. A gdy tak mijają kolejne dni i miesiące, nie czujecie już ani żalu, ani złości, ani nawet frustracji, bo wszystkie te emocje chowają się w najmroźniejszy kąt duszy. Wszystko przez to, że tamta druga strona zwyczajnie nie reaguje na Wasze emocje. Albo reaguje parsknięciem śmiechu. Lub jeszcze większą złością. W końcu przyznajecie rację tej drugiej stronie. I powoli przestajecie czuć cokolwiek. Stajecie się zombie.
Jak nie stać się zombie? Innymi słowy – co zrobić by emocje znów odmrozić i mieć siłę pokazać środkowy palec? Lub dwa. Z pewnością przyda się coś gorącego. Gorąca czekolada. Na pewno. Ale jeszcze lepiej jakaś gorąca znajomość. Ktoś, kto przypomni Wam, że bycie dziadem to anomalia. Taka sama jak śnieg w środku lata. Ktoś przy kim pokazywanie emocji jest bezpieczne i nie powoduje stłuczek. A nawet jeśli do jakiejś dojdzie, zamiast potoku wulgaryzmów jest śmiech. Bo to w końcu tylko samochód. Od karoserii gorzej porysować komuś serce. Toteż pamiętajcie – gdy miotają Wami dzikie emocje, lepiej napijcie się mrożonej czekolady i oddajcie się dzikim żądzom.
2 komentarze
[…] O ile grudnia nie sposób sobie wyobrazić bez kubka gorącej czekolady (i grzańca!), o tyle latem po prostu muszę choć raz (w tygodniu?) uraczyć się mrożoną wersją tego napoju. Przypominam – historia czekolady zaczyna się od napoju spożywanego na zimno! Mrożona czekolada jest sycąca, więc może stanowić nawet pożywne śniadanie (obiad?)! Więcej o mrożonej czekoladzie poczytacie tutaj >>> KLIK! […]
[…] Przepis na mrożoną czekoladę […]