Mleczna, czyli gorsza?
To dziś 28 lipca przypada sympatyczne święto mlecznej czekolady. Ta zabawna data jest powodem, by przyjrzeć się bliżej tego typu tabliczkom, przedstawianym jako mniej szlachetne aniżeli czekolady gorzkie z dużą zawartością miazgi kakaowej. Czy słusznie? Co sprawiło, że polubiłam ten rodzaj czekolady? I czy można wyprodukować mleczną czekoladę bez… mleka?! Czytajcie!
Mleczna, czyli jaka?
Clou mlecznej czekolady, jak sama nazwa wskazuje, jest mleko. To ono łagodzi, obok cukru, gorzki smak ziaren kakaowych, których w mlecznych czekoladach jest mniej w porównaniu z tymi ciemnymi. Dzisiaj, kiedy świadomość konsumencka jest coraz większa, nikomu nie trzeba przypominać, że w czekoladzie tak w mlecznej jak i w gorzkiej należy unikać dodatków olei roślinnych takich jak palmowy czy shea. Owszem, prawo je dopuszcza (czekolady mogą zawierć inne tłuszcze roślinne aniżeli kakaowy do 5%) i producenci chcąc zaoszczędzić na kosztach posiłkują się tymi olejami, ale obniżają one walory smakowe czekolady i nie służą naszemu zdrowiu.

Czekolada mleczna ma zazwyczaj więcej cukru, mniej masy kakaowej (najczęściej na opakowaniu widnieje 31% masy) i zawiera dodatek mleka w proszku, pełnego lub odtłuszczonego, śmietankę, serwatkę, czasem tłuszcz mleczny. Dobór składników zależy od producentów. Najważniejszą sprawą jest fakt, że mleko dodane do tabliczki jest w proszku! Współcześnie, prócz tego krowiego, chętnie używa się wegańskich wersji napoju, wykorzystując „mleko” ryżowe czy kokosowe.
Kostka historii
Choć współczesnemu zjadaczowi czekolady jej mleczna wersja wydaje się być czymś banalnym, jej wynalazek wcale nie był tak oczywisty. Wróćmy na moment do XIX wieku, kiedy to zwyczajnie nie znano czegoś takiego jak mleko w proszku! Tymczasem do produkcji czekolady można użyć tylko znikomej ilość płynu (wilgoci). I właśnie od tego decydującego wynalazku zaczyna się też historia mlecznej czekolady. Po ośmiu latach prób i eksperymentów, w 1875 roku szwajcarski przedsiębiorca, Daniel Peter, którego mleczarnia znajdowała się w sąsiedztwie fabryki Nestlé, opracował pierwszy komercyjny przepis na mleczną czekoladę.

Ta tabliczka jednak znacząco różniła się jeszcze od tej aksamitnej znanej nam dziś. Była znacznie bardziej chropowata. Wszystko dlatego, że nie istniała jeszcze konsza! Wynalazł ją dopiero kilka lat później w 1879 r. Rodolph Lindt, dzięki czemu tekstura czekolady stała się znacznie gładsza. Dopiero dwanaście lat później w 1887 roku, Chocolat au lait Gala Peter, stała się pierwszą na świecie komercyjnie sprzedawaną mleczną czekoladą.

Następnie Peter i Nestlé przywieźli swój produkt do Ameryki, gdzie dali początek Nestle’s Chocolate Company w 1905 roku. Sama marka twórcy mlecznej czekolady. tj. Peter’s Chocolate również istnieje do dziś, choć w 2002 r. zosrtała wykupiona przez koncern Cargill Incorporated. Jak możemy przeczytać na stronie firmy, czekolady nadal są produkowane w oparciu o oryginalną 140-letnią recepturę.

Czy to może być dobre?
Jako osoba bezpardonowo szczera, muszę stwierdzić, że czekolady mleczne były przez długi czas chyba najmniej lubianym przeze mnie rodzajem czekolady. Wszystkie, które jadłam wydawałby mi się zbyt słodkie i płaskie. Dopirro odkrycie bogatej oferty rzemieślników z całego świata dało mi do zrozumienia, że to teren jeszcze nieodkryty i absolutnie pyszny! Jednym z tegorocznych faworytów, które wręcz zniewoliły moje podniebienie to propozycja od Omnom Chocolate – islandzkiego (!!!) producenta bean-to-bar.

60-gramowa tabliczka mlecznej czekolady z solą morską i lukrecją, która jest dla mnie czymś w rodzaju przejażdżki na karuzeli – działa zaskakująco i odświeżająco. Jest szaloną przygodą. Połączenie tak egzotyczne jak sama Islandia. Owszem, jest mocno słodka, ale sól świetnie tą słodycz przełamuje, nie wspominając o lekkiej goryczce lukrecji. Zdecydowanie na plus jest to, że składniki są pochodzenia organicznego. Że kakao jest aż 38%. A sól, której użył producent to ekologiczna i zdrowa sól Saltverk. Czy polecam? Wręcz nakazuję Wam spróbować tego cuda!

Mniej mleka, więcej kakao
Od niedawna możemy w sklepach kupić tzw. dark-milk chocolate, czyli czekolady ciemno–mleczne. Jest to czekolada z większą zawartością kakao, niż ta którą znaliśmy do tej pory. Jego ilość waha się od 50% do 65%, ale poprzez dodatek pełnego mleka w proszku lub śmietanki pozostaje nadal czekoladą mleczną. Bonusem jest to, że zawartość cukru w takiej czekoladzie wynosi przeciętnie od 31 do 33 g na 100 gram produktu, czyli jest go od trzech do pięciu łyżeczek mniej niż w tradycyjnej czekoladzie mlecznej.
Więcej informacji o czekoladach typu dark-milk >>> KLIK!
Świetne czekolady ciemno – mleczne można kupić w wielu polskich manufakturach, ale jak wspomniałam również przemysłowe marki wprowadziły je do swojego asortymentu. „Lindt” ma aż do wybory trzy „dark-milk” o zróżnicowanej zawartości kakao: 45%, 55%, 65%. Gramatura tych cienkich tabliczek jest mniejsza, bo wynosi 80 gr. „Ritter” także sprzedaje „dark-milki”. Zachował tradycyjną, stugramową kwadratową tabliczkę. „Lindt” gorzki smak większej ilości kakao przełamał śmietanką, a „Ritter” postawił na mleko pełne w proszku. I rzeczywiście smakując kostki tych czekolad wyczuwamy intensywniejszy smak kakaowy w porównaniu do zwykłych czekolad mlecznych, a śmietanka i mleko łagodzą gorycz. I to jest w tym wszystkim najprzyjemniejsze! Dark-milki znajdziecie też w najlepszej możliwej postaci w sklepach Sekrety Czekolady, Dom Czekolady lub też u samych producentów, jak np. Beskid Chocolate czy Manufaktura u Dziwisza.
Zdjęcia oraz źródło informacji >>> Peters Chocolate
Pomoc w realizacji artykułu: Kasia Szarek
Brak komentarzy